czwartek, 8 listopada 2012

Orwell, antyfaszysta polityczny

George Orwell, reporter, pisarz i uczestnik hiszpańskiej wojny z faszyzmem, opublikował szereg analiz dotyczących strategii i porażek najsilniejszego ruchu oddolnego na świecie przed II wojną światową - jedynego, który miał potencjał zmienić represyjny stan rzeczy. Ruch ten, tłumiony od środka przez środowiska autorytarne, został ostatecznie zdławiony przez połączone siły faszystowskie, przy niemym wsparciu pozostałych rządów europejskich.
 
Esej "Przecieki z Hiszpanii" jawi się jako istotny wkład w jałową dotąd debatę na temat antyfaszyzmu w Polsce. Słowami Errico Malatesty, "argumenty nie są stare ani nowe, są dobre albo złe". Miłej lektury.
 
Przecieki z Hiszpanii

„New English Weekly”, 29 lipca i 2 września 1937

I

Hiszpańska wojna domowa zrodziła prawdopodobnie więcej kłamstw niż jakiekolwiek inne zdarzenie od czasów wielkiej wojny lat 1914–1918, ale szczerze wątpię, pomimo wszystkich tych hekatomb zakonnic gwałconych i krzyżowanych na oczach reporterów, czy to właśnie profaszystowskie gazety wyrządziły tu najwięcej szkody. To jednak prasa lewicowa, „News Chronicle” i „Daily Worker”[1] z ich znacznie subtelniejszymi metodami zafałszowywania, nie pozwoliły Brytyjczykom zrozumieć prawdziwego charakteru tej walki.

Gazety te starannie skrywają fakt, że rząd hiszpański (w tym na poły autonomiczny rząd Katalonii) znacznie bardziej niż faszystów obawia się rewolucji. Jest teraz niemal pewne, że wojna zakończy się jakimś kompromisem i istnieją powody, by sądzić, że rząd, który nie kiwnął nawet palcem, gdy padało Bilbao, nie chce odnieść zbyt wielkiego triumfu. Nie ma jednak żadnych wątpliwości co do bezwzględności, z jaką niszczy własnych rewolucjonistów. Przez pewien czas rozwijały się rządy terroru — delegalizacja partii politycznych, dławiąca cenzura prasy, nieustanne szpiegowanie i masowe zamykanie ludzi w więzieniach bez procesu. Kiedy opuszczałem Barcelonę w końcu czerwca, więzienia pękały w szwach. Zwykłe budynki więzienne już dawno były przepełnione, a nowych więźniów upychano w pustych sklepach i innych tymczasowych pomieszczeniach, które zdołano dla nich znaleźć. Ale warto zauważyć, że do więzień trafiają nie faszyści, lecz rewolucjoniści. Dzieje się tak nie dlatego, że ich poglądy są nie do przyjęcia dla prawicy, ale dlatego, że nie akceptuje ich lewica. A ludzie odpowiedzialni za ich uwięzienie, to ci potworni rewolucjoniści, których sama nazwa wywołuje drżenie Garvina[2], czyli komuniści.

Tymczasem wojna z Franco trwa nadal, ale w przeciwieństwie do biedaków tkwiących w okopach na pierwszej linii nikt w rządzie Hiszpanii już nie traktuje jej jak prawdziwej wojny. Prawdziwa walka toczy się między rewolucją i kontrrewolucją. Pomiędzy robotnikami, którzy na próżno starali się utrzymać swe niewielkie zdobycze z roku 1936, a blokiem liberalno-komunistycznym, który tak skutecznie im je odbiera. W Anglii niestety bardzo niewielu ludzi dostrzegło fakt, że to komunizm jest teraz siłą kontrrewolucyjną, że komuniści są wszędzie w sojuszu z burżuazyjnym reformizmem i wykorzystują całą swoją potężną machinę, by niszczyć lub dyskredytować każdą partię, która wykazuje tendencje rewolucyjne. Dlatego spektakl, w którym komuniści atakowani są jako nikczemni „czerwoni” przez prawicowych intelektualistów, którzy z gruntu się z nimi zgadzają, jest czystą groteską. Na przykład Wyndham Lewis[3] powinien kochać komunistów, przynajmniej przez jakiś czas. Sojusz liberalno-komunistyczny w Hiszpanii triumfuje niemal całkowicie. Ze wszystkiego, co hiszpańscy robotnicy wywalczyli sobie w 1936 roku, nie zostało nic konkretnego, prócz kilku spółdzielczych gospodarstw rolnych i pewnej ilości ziemi objętej w zeszłym roku przez chłopów. A przypuszczalnie nawet chłopi zostaną później poświęceni, kiedy nie będzie już potrzeby o nich zabiegać. Aby zrozumieć, jak doszło do obecnej sytuacji, trzeba wrócić do źródeł wojny domowej.
Franco sięgał po władzę inaczej niż Hitler i Mussolini, ponieważ była to rewolta militarna, porównywalna do napaści z zewnątrz, i dlatego nie miał wiele masowego poparcia, choć później o nie zabiegał. Wspierały go, oprócz pewnych kół wielkiego biznesu, arystokracja posiadająca ziemię oraz ogromny, pasożytniczy Kościół. Przeciw takiej rewolcie zbierają się oczywiście różne siły, które w żadnym innym punkcie nie są ze sobą zgodne. Chłop i robotnik nienawidzą feudalizmu i klerykalizmu, ale podobnie myśli „liberalny” bourgeois, który wcale nie oponuje przeciw nowocześniejszej wersji faszyzmu, jeśli tylko nie nazywa się jej faszyzmem. „Liberalny” bourgeois jest liberalny do czasu, gdy kończą się jego interesy. Opowiada się za postępem streszczonym w sformułowaniu „la carrière ouverte aux talents”. Nie ma on oczywiście szans na rozwój w społeczeństwie feudalnym, gdzie robotnicy i chłopi są zbyt ubodzy, by kupować towary, gdzie przemysł jest obciążony zbyt wielkimi podatkami, by starczyło jeszcze na opłacanie biskupich ornatów i gdzie każda lukratywna posada dostaje się znajomemu lub chłoptasiowi syna księcia z nieprawego łoża. Dlatego w obliczu tak skrajnego reakcjonisty jak Franco mamy przez pewien czas sytuację, w której robotnik i bourgeois, w rzeczywistości śmiertelni wrogowie, walczą po jednej stronie. Ten niełatwy sojusz znany jest jako Front Ludowy [Popular Front] (a w prasie komunistycznej, by nadać mu rzekomo demokratyczny wydźwięk, jako Front Ludu [People’s Front]). To połączenie ma tyleż żywotności i praw do istnienia, co świnia z dwiema głowami czy jakieś inne monstrum z cyrku Barnum i Bailey[4].

Sprzeczność tkwiąca we Froncie Ludowym musi dać się odczuć w każdej sytuacji poważnego zagrożenia. Kiedy bowiem robotnik i bourgeois walczą z faszyzmem, nie walczą o to samo. Bourgeois walczy o burżuazyjną demokrację, to znaczy o kapitalizm, a robotnik, na tyle, na ile rozumie tę sprawę, o socjalizm. A w pierwszych dniach hiszpańskiej rewolucji robotnicy rozumieli ją bardzo dobrze. Na obszarach, gdzie faszyzm został pokonany, nie zadowalali się wypędzeniem rebelianckich oddziałów z miast. Wykorzystywali tę okazję, by przejmować ziemię i fabryki oraz by tworzyć zalążki władzy robotniczej za pośrednictwem lokalnych komitetów, milicji, sił policyjnych i tak dalej. Popełnili jednak błąd (być może dlatego, że najbardziej aktywnymi rewolucjonistami byli anarchiści, którzy wykazywali nieufność wobec wszelkich parlamentów) polegający na pozostawieniu formalnej władzy w rękach rządu republikańskiego. A pomimo różnych roszad w składzie każdy kolejny rząd miał z grubsza taki sam burżuazyjno-reformistyczny charakter. Na początku wydawało się to bez znaczenia, ponieważ rząd, zwłaszcza w Katalonii, był niemal bezsilny, a burżuazja musiała siedzieć cicho, czy nawet (tak było jeszcze w grudniu, gdy dotarłem do Hiszpanii) podszywać się pod robotników. Później, kiedy władza wyślizgnęła się z rąk anarchistów i przejęli ją komuniści i prawe skrzydło socjalistów, rząd zdołał odzyskać siły, burżuazja wyszła z ukrycia i stary podział społeczeństwa na bogatych i biednych znów się ujawnił w niezbyt zmienionej postaci. Od tej pory każde posunięcie, z wyjątkiem kilku dyktowanych przez zagrożenie militarne, zmierzało do zniesienia zdobyczy pierwszych miesięcy rewolucji. Spośród wielu ilustracji, jakie mógłbym wybrać, przytoczę tylko jedną, czyli rozwiązanie milicji robotniczych zorganizowanych w prawdziwie demokratyczny sposób, bowiem oficerowie i szeregowi otrzymywali tę samą płacę i panowała między nimi zupełna równość, oraz zastąpienie ich Armią Powszechną (w komunistycznym żargonie była to oczywiście Armia Ludowa), uformowaną na wzór zwykłej burżuazyjnej armii z uprzywilejowaną kastą oficerską, ogromnymi różnicami w poborach itd.itp. Nie trzeba dodawać, że ruch ten tłumaczy się koniecznością podyktowaną względami militarnymi i przynajmniej na krótką metę niemal na pewno sprzyja on skuteczności. Ale niewątpliwym celem tej zmiany było zadanie ciosu egalitaryzmowi. Tę samą zasadę przyjęto w każdym departamencie, a skutek jest taki, że zaledwie rok po wybuchu wojny i rewolucji mamy zwykłe państwo burżuazyjne, a nadto rządy terroru służące zachowaniu status quo.

Proces ten nie zaszedłby prawdopodobnie tak daleko, gdyby walka mogła toczyć się bez ingerencji z zagranicy. Ale wobec słabości wojskowej rządu jest to niemożliwe. Zagrożony cudzoziemskimi najemnikami Franco rząd musiał zwrócić się o pomoc do Rosji i choć ilość dostarczonej przez nią broni jest bardzo wyolbrzymiana (podczas trzech pierwszych miesięcy mojego pobytu w Hiszpanii widziałem tylko jedną rosyjską broń, karabin maszynowy), sam fakt jej pojawienia się doprowadził komunistów do władzy. Rosyjskie samoloty i karabiny oraz dobre wyszkolenie wojskowe Brygad Międzynarodowych (niekoniecznie komunistycznych, ale pozostających pod kontrolą komunistów) ogromnie podniosły ich prestiż. Co jednak ważniejsze, ponieważ Rosja i Meksyk były jedynymi krajami, które otwarcie dostarczały broń, Rosjanie nie tylko mogli brać za nią pieniądze, ale też dyktować swoje warunki. A warunki te, w najprostszym ujęciu, brzmiały: „Jeśli nie zdławicie rewolucji, nie dostaniecie więcej broni”. Za powód takiej postawy uznaje się zwykle to, że gdyby Rosja wspierała rewolucję, zagrożony byłby pakt między Franco i Sowietami (i nadzieje na sojusz z Wielką Brytanią). Może być jednak też tak, że prawdziwa rewolucja w Hiszpanii wywołałaby niepożądane echa w Rosji. Komuniści oczywiście zaprzeczają, że rząd rosyjski wywiera jakiekolwiek bezpośrednie naciski. Ale to, nawet jeśli jest prawdą, nie ma praktycznie znaczenia, ponieważ partie komunistyczne wszystkich krajów realizują rosyjską politykę. Pewne też jest, że hiszpańska partia komunistyczna oraz kontrolowane przez nią prawe skrzydło socjalistów plus komunistyczna prasa na całym świecie wykorzystują swoje ogromne i wciąż rosnące wpływy na rzecz kontrrewolucji.

II

W pierwszej części tego artykułu wskazywałem, że prawdziwa walka w Hiszpanii, po stronie rządowej, toczy się między rewolucją i kontrrewolucją, i że rząd, choć chciałby uniknąć porażki w wojnie z Franco, jeszcze bardziej stara się wymazać rewolucyjne zmiany, które towarzyszyły wybuchowi wojny.

Każdy komunista odrzuci tę sugestię jako mylną lub rozmyślnie nieuczciwą. Powie wam, że to bzdura mówić o dławieniu rewolucji przez hiszpański rząd, ponieważ rewolucji nigdy nie było, a naszym zadaniem jest obecnie pokonanie faszyzmu i obrona demokracji. Właśnie w związku z tym bardzo ważne jest, by zrozumieć, jak działa komunistyczna propaganda. Błędny byłby sąd, że nie ma to znaczenia w Anglii, gdzie partia komunistyczna jest mała i stosunkowo słaba. Szybko przekonamy się, że ma to znaczenie, jeśli Anglia zawrze sojusz ze Związkiem Sowieckim, a może nawet wcześniej, ponieważ wpływy partii komunistycznej będą rosły — już rosną — a klasa kapitalistów uświadomi sobie, że nowy komunizm rozgrywa swoją grę.

Ogólnie mówiąc, propaganda komunistyczna polega na straszeniu ludzi groźbą (całkiem realną) faszyzmu. Zakłada również udawanie — w konsekwencji — że faszyzm nie ma nic wspólnego z kapitalizmem. Faszyzm to po prostu jakaś bezsensowna nikczemność, aberracja, „masowy sadyzm”, coś takiego, co zdarza się, gdy z zamkniętego zakładu wypuści się nagle maniakalnych morderców. Jeśli zaprezentuje się faszyzm w tej postaci, można zmobilizować przeciw niemu opinię publiczną, przynajmniej na pewien czas, nie wywołując żadnych ruchów rewolucyjnych. Można przeciwstawić faszyzmowi burżuazyjną „demokrację”, czyli kapitalizm. Ale trzeba pozbyć się tych kłopotliwych ludzi, którzy wskazują, że faszyzm i burżuazyjna „demokracja” to Tweedledum i Tweedledee. Robi się to, nazywając ich na początek oderwanymi od rzeczywistości. Mówi się im, że zaciemniają sprawę, że wywołują podziały w łonie sił antyfaszystowskich, że to nie jest właściwa chwila na rzucanie rewolucyjnych haseł, że w tym momencie powinniśmy walczyć z faszyzmem, nie wnikając zbytnio w to, o co walczymy. Później, jeśli wciąż nie będą chcieli się zamknąć, zmienia się melodię i nazywa ich zdrajcami. A dokładniej, trockistami[5].

A kto to jest trockista? To straszliwe słowo — w Hiszpanii można obecnie być wtrąconym do więzienia i siedzieć tam nie wiadomo ile, bez procesu, jedynie na podstawie pogłoski, że jest się trockistą — dopiero zaczyna funkcjonować w Anglii. Ale będzie coraz powszechniejsze. Słowo „trockista” (lub człowiek mający poglądy „trockistowsko-faszystowskie”) jest na ogół używane do określenia zamaskowanego faszysty, który udaje ultrarewolucjonistę, żeby rozbić siły lewicowe. Ale swą szczególną siłę określenie to czerpie z tego, że oznacza trzy odrębne rzeczy. Może oznaczać kogoś, kto jak Trocki, pragnie rewolucji światowej, członka organizacji, której przywódcą jest Trocki (jedyne uprawnione użycie) lub wspomnianego już zamaskowanego faszystę. Wszystkie trzy znaczenia można do woli składać w jedno. Znaczenie nr 1 może, lecz nie musi zawierać w sobie znaczenia nr 2, a znaczenie nr 2 niemal zawsze kryje w sobie również znaczenie nr 3. A zatem „XY wypowiadał się podobno przychylnie o rewolucji światowej, co oznacza, że jest trockistą, a zatem i faszystą”. W Hiszpanii, a w pewnym stopniu nawet w Anglii, każdy, kto wyznaje rewolucyjny socjalizm (to znaczy to, co wyznawała partia komunistyczna jeszcze kilka lat temu) spotyka się z podejrzeniem, że jest trockistą opłacanym przez Franco lub Hitlera.

Oskarżenie to jest bardzo wyrafinowane, ponieważ w każdym konkretnym przypadku, chyba że ktoś akurat wie na pewno, że tak nie jest, może okazać się prawdą. Szpieg faszystowski prawdopodobnie podawałby się za rewolucjonistę. W Hiszpanii wszyscy ludzie, których poglądy znajdują się na lewo od partii komunistycznej, prędzej czy później zostaną uznani za trockistów, a przynajmniej za zdrajców. POUM, opozycyjna partia komunistyczna będąca z grubsza odpowiednikiem angielskiej ILP, była na początku wojny akceptowana i nawet miała w rządzie katalońskim swojego ministra. Później usunięto ją z rządu, następnie potępiono jako trockistowską i wreszcie zdelegalizowano, a każdy jej członek, który trafił w ręce policji, lądował w więzieniu.

Jeszcze kilka miesięcy temu anarchosyndykaliści byli określani jako „lojalnie współdziałający” z komunistami. Następnie zostali usunięci z rządu, potem okazało się, że nie są tak lojalni, a teraz stają się zdrajcami. Po nich przyjdzie kolej na lewe skrzydło socjalistów. Caballero[6], były premier z tego ugrupowania, do maja 1937 roku, dawny idol prasy komunistycznej jest już na cenzurowanym jako trockista i „wróg ludu”. I tak toczy się ta zabawa. Logicznym celem jest ustanowienie reżimu, w którym każda opozycyjna partia i gazeta jest zdelegalizowana, a wszyscy znaczący oponenci siedzą w więzieniu. Będzie to oczywiście reżim faszystowski. Nie będzie taki sam jak faszyzm, który chce narzucić Franco, lecz nawet lepszy, bo wart, by o niego walczyć, ale jednak faszyzm. Tyle że, kierowany przez komunistów i liberałów, zostanie inaczej nazwany.

Czy tę wojnę można wygrać? Wpływ komunistów przeciwdziała rewolucyjnemu chaosowi i niezależnie od rosyjskiej pomocy sprzyja większej skuteczności militarnej. Jeśli anarchiści uratowali rząd w okresie od sierpnia do października 1936, komuniści ratowali go od października. Ale organizując obronę, zabili entuzjazm (w Hiszpanii, nie poza nią). Umożliwili powstanie armii z poboru, ale też uczynili go przymusowym. Znamienne jest, że już w styczniu tego roku praktycznie ustał nabór ochotników. Armia rewolucyjna może czasami zwyciężyć dzięki entuzjazmowi, ale armia poborowa musi zwyciężać dzięki broni, a jest mało prawdopodobne, by rząd zyskał kiedykolwiek przewagę zbrojną, jeśli Francja nie podejmie interwencji lub jeśli Niemcy i Włochy nie zdecydują się wycofać z hiszpańskich kolonii i pozostawić Franco na lodzie. Najbardziej prawdopodobny jest tu impas.
A czy rząd naprawdę chce zwyciężyć? Nie chce przegrać, to pewne. Z drugiej strony, wyraźne zwycięstwo, ucieczka Franco oraz zepchnięcie Niemców i Włochów na morze, stworzyłoby poważne problemy, a niektóre z nich są tak oczywiste, że nie trzeba ich wskazywać. Nie ma konkretnych dowodów i sądzić można tylko po faktach, ale podejrzewam, że rząd gra na kompromis, który pozostawiłby obecną sytuację bez zmian. Wszystkie proroctwa są błędne, a więc i to także, ale zaryzykuję i powiem, że choć wojna może się szybko zakończyć lub ciągnąć się latami, rezultatem będzie Hiszpania podzielona, bądź aktualnymi granicami, bądź na strefy ekonomiczne. Taki kompromis mogłaby uznać za zwycięstwo każda ze stron, a może i obie.

Wszystko, co napisałem w tym artykule wydałoby się czystym banałem w Hiszpanii, a nawet we Francji. Ale w Anglii, pomimo dużego zainteresowania, jakie wzbudziła wojna hiszpańska, niewielu ludzi choćby słyszało o zaciekłej walce toczącej się w obozie rządowym. Nie jest to oczywiście przypadek. Istnieje świadomy spisek (mógłbym podać konkretne przykłady) mający na celu nie dopuścić do tego, by sytuacja w Hiszpanii została zrozumiana. Ludzie, którzy powinni mieć lepsze rozeznanie, poddali się złudzeniu, zakładając, że jeśli powie się prawdę o Hiszpanii, będzie to wykorzystane jako faszystowska propaganda.

Łatwo dostrzec dokąd prowadzi takie tchórzostwo. Gdyby Brytyjczycy otrzymali rzetelną relację z wojny hiszpańskiej, mieliby sposobność dowiedzenia się, czym jest faszyzm i jak go pokonać. Ale w obecnej sytuacji prezentowana przez „News Chronicle” wersja faszyzmu jako rodzaju manii ludobójczej charakterystycznej dla pułkownika Blimpsa, która szaleje w próżni gospodarczej, utrwaliła się mocniej niż kiedykolwiek dotąd. I tak oto jesteśmy krok bliżej wielkiej wojny „z faszyzmem” (patrz rok 1914 — „z militaryzmem”), która pozwoli faszyzmowi w wersji brytyjskiej spaść nam na karki w ciągu najbliższego tygodnia.



1. „News Chronicle” prezentowała linię polityczną zgodną z poglądami Liberal Party. W swoim felietonie Jak mi się podoba, 30, „Tribune”, 23 czerwca 1944, Orwell określił ją jako bardzo bladoróżową — mniej więcej „koloru pasty krewetkowej”. „News Chronicle” przestała się ukazywać 17 października 1960 roku, kiedy połączyła się z prawicowym dziennikiem „Daily Mail”. „Daily Mail”, założony przez Alfreda Harmwortha (później lorda Northcliffe) w 1896 roku zapoczątkował w Wielkiej Brytanii dziennikarstwo popularne i ukazuje się do dziś. „Daily Worker” reprezentował poglądy i linię Partii Komunistycznej i ukazywał się od 1 stycznia 1930 do 23 kwietnia 1966, po czym został wchłonięty przez „Morning Star”. W okresie od 22 stycznia 1941 do 6 września 1942 gazeta na mocy rozporządzenia rządu nie ukazywała się.
2. J.L. Garvin był prawicowym wydawcą „Observera” w latach 1908–1942.
3. Percy Wyndham Lewis (1882–1957) był malarzem, pisarzem, satyrykiem i krytykiem. Jego pismo „Blast” (1914 i 1915) promowało wortycyzm. Popierał Franco i flirtował z nazizmem, odrzucając go ostatecznie w 1939 roku. Patrz „Time and Tide”, 17 stycznia i 14 lutego 1939 oraz The Hitler Cult and How it will End (1939). Jak pisał Orwell, „Lewis atakował wszystkich; jego pisarska reputacja opiera się głównie na tych atakach”. (W brzuchu wieloryba, dz. cyt., s. 39).
4. P.T. Barnum (1810–1891), wielki amerykański showman, jedną z głównych atrakcji którego był generał Tomcio Paluch. Jego cyrk, „Największy show na ziemi”, powstały w 1871 roku, połączył się dziesięć lat później z cyrkiem J.A. Baileya, tworząc Barnum i Bailey.
5. Patrz załączone wyżej dokumenty przedstawione Trybunałowi do spraw Szpiegostwa i Zdrady, w których, o czym Orwell nie wiedział, on, Eileen i Charles Doran zostali określeni jako „zdeklarowani trockiści” (trotzkistas pronunciados).
6. Francisco Largo Caballero (1869–1946), socjalista lewego skrzydła, od 4 września 1936 do 17 maja 1937 roku premier i minister wojny w rządzie Frontu Ludowego sformowanym przez socjalistów, komunistów, anarchistów i część liberalnych republikanów. Thomas określa go jako „dobrego organizatora związkowego bez wizji”, którego „politycznie błędne oceny stały się źródłem problemów Republiki w miesiącach poprzedzających konflikt”(s. 933). Niemcy więzili go przez cztery lata w obozie koncentracyjnym. Wkrótce po uwolnieniu z obozu zmarł w Paryżu, w 1946 roku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz