Izrael zdążył w trakcie ostatniego zbrodniczego szturmu na Gazę
zbombardować siedziby palestyńskich mediów – które jakoby
rozprzestrzeniają treści podżegające. Jeśli przyjąć taką logikę,
Palestyńczycy mają nie tylko prawo, ale i obowiązek przeprowadzić akcję
wojskową w celu zrównania z ziemią siedziby redakcji czołowej
izraelskiej gazety „Jerusalem Post”. Jej redaktor naczelny – podążając
tym tokiem rozumowania – powinien znaleźć się na odpowiedniej shooting
list.
Gdybym uważał, że faszyzm należy zwalczać faszystowskimi metodami,
wprost bym to postulował. Dlaczego? Ze względu na publikację w JP
artykułu Gilada Szarona – syna niesławnego Ariela Szarona – „Konieczne
są ostateczne wnioski” („A decisive conclusion is necessary”), artykułu,
który powinien nosić tytuł „Konieczne jest ostateczne rozwiązanie”.
Gdy co parę godzin otrzymujemy wieści o masakrowaniu przez izraelską
soldateskę kolejnych palestyńskich dzieci, Szaron grzmi, że Izrael nie
powinien zatrzymywać się w pół drogi – dla niego półśrodkiem pozostaje
nawet „Operacja Płynny Ołów” – lecz sprawić, by „mieszkańcy Gazy i ich
infrastruktura zapłacili”, albo wręcz podjąć na nowo bezpośrednią
okupację Gazy.
„Życie w takim deszczu śmierci”, jak niezbyt niszczycielskie rakiety
palestyńskiego ruchu oporu, nawet przez Izraelczyków określane jako
petardy, „w ogóle nie jest życiem i nie możemy pozwolić sobie na
pogodzenie się z tym” – pisze Szaron. „Mocny początek to za mało, i
musimy wiedzieć jak skończyć – skończyć w sposób decydujący”. Co to
oznacza? „Okrzyk Tarzana, pozwalający całej dżungli dowiedzieć się, kto
wygrał, a kto został pokonany”.
Stary scenariusz: infantylna grafomania pozostawałaby śmieszna, gdyby
nie odzwierciedlała rzeczywistej żądzy masowego mordu i amoku, w jaki
raz po raz popada ogromna część izraelskiego społeczeństwa. Aby osiągnąć
przedstawione przez Szarona cele, „musisz doprowadzić do tego, czego
druga strona nie będzie mogła znieść, nie będzie mogła z tym żyć, a
nasza wstępna kampania bombardowań tym nie jest”. Synalek Rzeźnika
Libanu postuluje zatem rozmyślne stworzenie dla członków grupy warunków
życia, obliczonych na spowodowanie ich całkowitego lub częściowego
zniszczenia fizycznego bądź spowodowanie poważnego uszkodzenia ciała lub
rozstroju zdrowia psychicznego członków grupy. Jedno i drugie
wyczerpuje definicję ludobójstwa ze stanowiącej ius cogens Konwencji ONZ
w sprawie Zapobiegania i Karania Zbrodni Ludobójstwa z 9 grudnia 1948
r. Jak widać, taki postulat można w Izraelu bez problemu wyartykułować w
gazecie o nakładzie 15 tys. egzemplarzy (wydanie weekendowe – 40 tys.).
Nie należy martwić się o niewinnych cywilów, sugeruje wprost Szaron,
cała ludność Gazy jest winna, zapewniła bowiem zwycięstwo wyborcze
Hamasowi. Gaza jego zdaniem nie znajduje się przy tym pod okupacją:
funkcjonuje jak państwo, nie ma sporu terytorialnego z Izraelem i
graniczy z Egiptem. Ma zatem kolektywnie odpowiedzieć za rakiety
wystrzeliwane na miasta izraelskie tak jak Kuba odpowiedziałaby za
ostrzał Miami: „Musimy zrównać z ziemią całe osiedla w Gazie. Zrównać z
ziemią całą Gazę. Amerykanie nie poprzestali na Hiroszimie – Japończycy
nie poddali się dość szybko, więc uderzyli również w Nagasaki”.
Jak na fanatyka przystało, Gilad Szaron aż nader jasno widzi cel: „W
Gazie nie powinno być elektryczności, benzyny ani sprawnych pojazdów,
niczego. Wtedy naprawdę wezwą do zawieszenia broni”. Należy przy tym
działać szybko – wkrótce bowiem nasili się międzynarodowa presja na
Izrael.
Ten naziol nie jest anomalią ani niechlubnym wyjątkiem – nie różni się
niczym szczególnym choćby od izraelskiego ministra spraw wewnętrznych
Eliego Jiszaja, mówiącego: „Celem operacji jest cofnięcie Gazy do
średniowiecza. Tylko wówczas Izrael zyska spokój na czterdzieści lat”.
Krwiożercze apele Szarona odzwierciedlają natomiast ewolucję dyskursu
izraelskiego mainstreamu – od lawiny bredni o nadzwyczajnej trosce armii
izraelskiej o życie ludzkie aż po kolejne otwarte przyznanie, że dla
oficjalnych elit izraelskich i większości społeczeństwa izraelskiego
życie Palestyńczyków nie liczy się wcale. Zasłona hipokryzji opada – i
ten syjonistyczny pies wojny znajduje się w coraz pokaźniejszym gronie
tych, których stać na szczerość.
Załóżmy, że wezwałbym teraz do zamachów na izraelskich dyplomatów,
rezydujących w ambasadzie przy ulicy Krzywickiego 24 w Warszawie.
Załóżmy, że opublikowałbym w Internecie listę proskrypcyjną z ich
nazwiskami. Niemal na pewno zająłby się mną polski aparat ścigania.
Oczywiście, nie czynię nic takiego – byłoby to politycznie
przeciwskuteczne – jednak takie nawoływanie, nawet gdyby miało miejsce,
pozostawałoby błahostką wobec tego, co wygadują różni ogarnięci
szowinistyczną gorączką malaryczną Szaronowie i Jiszajowie.
Paweł Michał Bartolik
za: lewica.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz