http://wyborcza.pl/1,87648,12763893,Jak_kryminalisci.html
Strażnicy piją alkohol, to czuć. Bawią się w
wycenianie kobiet. "Ta jest warta 40 złotych". "Ta 10 złotych" (tanio,
bo ma bliznę) - opowiada Iranka po dwóch miesiącach spędzonych w ośrodku
dla uchodźców w Lesznowoli
Do teherańskiego mieszkania Lejli Naimi wpada bezpieka. Robią
rewizję, zabierają komputer i dokumenty, w tym paszport. Zabraliby i
Lejlę, ale akurat nie ma jej w domu. Aresztują brata.
Leila jest przerażona. Brała udział w kampanii "Milion podpisów na rzecz zniesienia dyskryminujących praw". To petycja, w której Iranki domagają się równych praw spadkowych, zniesienia poligamii i ostrzejszych kar za tzw. zabójstwa honoru (kobiety są mordowane przez krewnych za "splamienie honoru rodziny"). Kampania zdobyła kilka międzynarodowych nagród, m.in. Reporterów bez Granic [aktywistki z kampanii także dostały nagrodę "Wolność Kobiet" im. Simone de Beauvoir i nagrodę "Globalne Prawa Kobiet" w 2009 r. Glamour Magazine uznał aktywistki kampanii za "Kobiety Roku 2009" przyp. Syrena], ale konserwatywnym władzom Iranu się nie spodobała. Firmujące ją aktywistki są prześladowane.
Lejla nie ma nawet czasu pożegnać się z rodziną. Z fałszywym paszportem przekracza granicę z Turcją, tam kupuje bilet do Holandii. - Miałam do wyboru ucieczkę albo więzienie - mówi. 24 listopada 2011 r. ląduje w Amsterdamie. Na lotnisku ujawnia swoją tożsamość i prosi o azyl. - Holendrzy od początku byli bardzo pomocni - mówi. - Kiedy na lotnisku opowiadałam moją historię, płakałam i jeden z policjantów zaczął płakać razem ze mną. Myślałam, że tak jest wszędzie.
Po trzech miesiącach rozpatrywania jej wniosku Holendrzy zaskakują Lejlę informacją, że zostanie deportowana do Polski.
Nigdy wcześniej w Polsce nie była, ale kiedyś dostała polską wizę. W Teheranie pracowała dla irańskiej firmy paliwowej i miała wyjechać do pracy w polskiej firmie, z którą tamta współpracowała.
W Warszawie ląduje w sierpniu. Nie ma dokumentów, więc trafia do aresztu deportacyjnego na lotnisku. Spodziewa się, że będzie tak samo miło jak w Holandii - w końcu, jak mówi, to też Unia Europejska, powinny być te same zasady.
Nie jest miło. - Jeden z policjantów zaczął na mnie wrzeszczeć. Nie wiedziałam, o co chodzi. Przez 24 godziny nie dostawałam wody ani jedzenia. Po ośmiu godzinach doprosiłam się o prześcieradło, żebym mogła się na nim położyć. Funkcjonariusz, który mi je przyniósł, powiedział: "A ty co mi dasz w zamian? Teraz jestem twoim przyjacielem".
Odparłam: "Dziękuję".
Na kłopoty - paracetamol
Po trzech dniach w areszcie deportacyjnym Lejla zostaje przeniesiona do ośrodka strzeżonego w Lesznowoli. Spędzi tam dwa miesiące. - To nie żaden ośrodek ani obóz dla uchodźców - stwierdza. - To więzienie.
Wieloosobowe sale. Wszędzie strażnicy, kraty, kamery. Spacer godzinę dziennie po śniadaniu i godzinę po kolacji, oczywiście po terenie ośrodka, w asyście strażników. Nie wolno nawet zbliżyć się do drzwi wyjściowych. I po to uciekała z Iranu?
- Co rano o szóstej otwierają się drzwi i jest rewizja. Wyciągają z szafki nawet moje majtki. Pytam: "Może mam zdjąć te, które mam na sobie?". Strażnik na to: "Chętnie zobaczę cię nagą". Raz, kiedy sprzątałam, jeden próbował chwycić mnie od tyłu. Zapytałam, co wyprawia. Wycofał się. Strażnicy piją alkohol, to czuć - opowiada Iranka. - Bawią się w wycenianie kobiet. Powiedziała mi o tym koleżanka, która ma znajomego wśród personelu. "Ta jest warta 40 złotych". "Ta 10 złotych" (tanio, bo ma bliznę).
Lejla jest uprzywilejowana, bo zna angielski. Spośród lesznowolskiego personelu tym językiem posługują się, jak mówi, może ze trzy osoby. Uchodźcy nieznający angielskiego, żeby porozumieć się z personelem, muszą znaleźć pośrednika. 16-letni Jusef po pół roku w Lesznowoli nauczył się trochę polskiego i robi za tłumacza.
Iranka opowiada, że współwięźniowie mieli różne problemy zdrowotne: żołądkowe, przeziębienie, bezsenność, wielu potrzebowało pomocy psychologa. Żeby dostać się do lekarza, nie wystarczy poprosić. - Bolał mnie brzuch. Poprosiłam o widzenie z lekarzem, ale strażnik odmówił. Uznał, że "wyglądam dobrze". Zresztą lekarz w Lesznowoli miał tylko jedno lekarstwo na wszystkie choroby: paracetamol w tabletkach. Można się było pochorować od tego paracetamolu. Raz, kiedy ukruszył mi się ząb, zabrali mnie do dentysty poza ośrodkiem - przypomina sobie Lejla. - W obstawie trzech uzbrojonych policjantów. Jak chciałam pójść tam do toalety, to najpierw jeden poszedł ją sprawdzić. Siedziałam u lekarza, a dwóch zbrojnych pilnowało mnie z obu stron.
Zepsuliście piłeczkę? Zakaz zabawy!
- Jedzenie okropne - Lejla krzywi się na to wspomnienie. - Nawet podczas upałów nie dawali nam wody butelkowanej. Nie wystarczało mydła, papieru toaletowego, naczynia musieliśmy myć szamponem. Poprosiłam mojego chłopaka w Anglii, żeby przysłał mi papier toaletowy. Kiedy narzekaliśmy, personel odpowiadał, że przyjechaliśmy do biednego kraju. Raz w tygodniu mogliśmy wyjść na zakupy, oczywiście w obstawie. Ale jak zdarzyła się ucieczka z ośrodka, to skasowali wyjście dla wszystkich, za karę.
Katalog rozrywek jest bardzo skąpy. W czasie między posiłkami można spać albo oglądać telewizję w świetlicy. Są zagraniczne kanały satelitarne, płyt z filmami brak. - Najbardziej żal mi dzieci - mówi Lejla. - Było ich dziewięcioro, od sześciomiesięcznego berbecia do 16-latka. Wszystkich trzymali razem, bez zajęcia, a przecież dzieci rozpiera energia, chcą się uczyć, o wszystko pytają. Większość personelu nie wykazuje zrozumienia. Raz chłopcy zepsuli piłeczkę pingpongową. Za karę na trzy dni zamknięto świetlicę. Zakaz zabawy. Naczelnik zwołał apel i oznajmił przez tłumacza, że jeśli zdarzy się to jeszcze raz, pozabiera nam pieniądze. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego to robią. Dlaczego traktują mnie i innych uchodźców jak kryminalistów. Czy zrobiłam im albo komukolwiek jakąś krzywdę?
Przez cały czas nie wiedziałam, jaki jest mój stan prawny, dlaczego tu jestem, co ze mną będzie. Przesłuchano mnie pierwszy raz na lotnisku, po przylocie, ale bez tłumacza. Po 40?dniach od zamknięcia w Lesznowoli było drugie przesłuchanie. Trwało godzinę. Tylko ten jeden raz był obecny tłumacz mojego ojczystego języka, farsi, chociaż ciężko mi go było zrozumieć, bo mówił dialektem z afgańskiego pogranicza. Pytano mnie, jakie problemy miałam w Iranie. Chciałam wszystko ze szczegółami odpowiedzieć, ale mi przerwali: "Wystarczy".
Któregoś dnia usłyszałam, że wyjdę na wolność. Tydzień później zapytałam, kiedy wyjdę. Powiedzieli że nie wiedzą: "Może wyjdziesz, może nie...".
Uchodźcom wolno mieć telefon komórkowy, byle bez kamery. Na korytarzu jest też telefon na kartę; Iranka twierdzi, że podsłuchiwany przez strażników. - Miałam numer do prawnika z Fundacji Helsińskiej, zadzwoniłam po pomoc, ale powiedział, że nie wolno mu wejść do ośrodka zamkniętego - mówi Lejla.
Zwolnieni z ośrodka strzeżonego mogą znaleźć schronienie w
ośrodku otwartym, np. w podwarszawskim Dębaku. - Prosiłam o numer
telefonu do Dębaka, ale nie dostałam - ciągnie opowieść Lejla. -
Zapytałam personel ośrodka o dokładny adres urzędu [ds. cudzoziemców] na
Towarowej. Po dwóch dniach odpowiedzieli: "Towarowa". Jak mam go
znaleźć: pytać ludzi na ulicy?Leila jest przerażona. Brała udział w kampanii "Milion podpisów na rzecz zniesienia dyskryminujących praw". To petycja, w której Iranki domagają się równych praw spadkowych, zniesienia poligamii i ostrzejszych kar za tzw. zabójstwa honoru (kobiety są mordowane przez krewnych za "splamienie honoru rodziny"). Kampania zdobyła kilka międzynarodowych nagród, m.in. Reporterów bez Granic [aktywistki z kampanii także dostały nagrodę "Wolność Kobiet" im. Simone de Beauvoir i nagrodę "Globalne Prawa Kobiet" w 2009 r. Glamour Magazine uznał aktywistki kampanii za "Kobiety Roku 2009" przyp. Syrena], ale konserwatywnym władzom Iranu się nie spodobała. Firmujące ją aktywistki są prześladowane.
Lejla nie ma nawet czasu pożegnać się z rodziną. Z fałszywym paszportem przekracza granicę z Turcją, tam kupuje bilet do Holandii. - Miałam do wyboru ucieczkę albo więzienie - mówi. 24 listopada 2011 r. ląduje w Amsterdamie. Na lotnisku ujawnia swoją tożsamość i prosi o azyl. - Holendrzy od początku byli bardzo pomocni - mówi. - Kiedy na lotnisku opowiadałam moją historię, płakałam i jeden z policjantów zaczął płakać razem ze mną. Myślałam, że tak jest wszędzie.
Po trzech miesiącach rozpatrywania jej wniosku Holendrzy zaskakują Lejlę informacją, że zostanie deportowana do Polski.
Nigdy wcześniej w Polsce nie była, ale kiedyś dostała polską wizę. W Teheranie pracowała dla irańskiej firmy paliwowej i miała wyjechać do pracy w polskiej firmie, z którą tamta współpracowała.
W Warszawie ląduje w sierpniu. Nie ma dokumentów, więc trafia do aresztu deportacyjnego na lotnisku. Spodziewa się, że będzie tak samo miło jak w Holandii - w końcu, jak mówi, to też Unia Europejska, powinny być te same zasady.
Nie jest miło. - Jeden z policjantów zaczął na mnie wrzeszczeć. Nie wiedziałam, o co chodzi. Przez 24 godziny nie dostawałam wody ani jedzenia. Po ośmiu godzinach doprosiłam się o prześcieradło, żebym mogła się na nim położyć. Funkcjonariusz, który mi je przyniósł, powiedział: "A ty co mi dasz w zamian? Teraz jestem twoim przyjacielem".
Odparłam: "Dziękuję".
Na kłopoty - paracetamol
Po trzech dniach w areszcie deportacyjnym Lejla zostaje przeniesiona do ośrodka strzeżonego w Lesznowoli. Spędzi tam dwa miesiące. - To nie żaden ośrodek ani obóz dla uchodźców - stwierdza. - To więzienie.
Wieloosobowe sale. Wszędzie strażnicy, kraty, kamery. Spacer godzinę dziennie po śniadaniu i godzinę po kolacji, oczywiście po terenie ośrodka, w asyście strażników. Nie wolno nawet zbliżyć się do drzwi wyjściowych. I po to uciekała z Iranu?
- Co rano o szóstej otwierają się drzwi i jest rewizja. Wyciągają z szafki nawet moje majtki. Pytam: "Może mam zdjąć te, które mam na sobie?". Strażnik na to: "Chętnie zobaczę cię nagą". Raz, kiedy sprzątałam, jeden próbował chwycić mnie od tyłu. Zapytałam, co wyprawia. Wycofał się. Strażnicy piją alkohol, to czuć - opowiada Iranka. - Bawią się w wycenianie kobiet. Powiedziała mi o tym koleżanka, która ma znajomego wśród personelu. "Ta jest warta 40 złotych". "Ta 10 złotych" (tanio, bo ma bliznę).
Lejla jest uprzywilejowana, bo zna angielski. Spośród lesznowolskiego personelu tym językiem posługują się, jak mówi, może ze trzy osoby. Uchodźcy nieznający angielskiego, żeby porozumieć się z personelem, muszą znaleźć pośrednika. 16-letni Jusef po pół roku w Lesznowoli nauczył się trochę polskiego i robi za tłumacza.
Iranka opowiada, że współwięźniowie mieli różne problemy zdrowotne: żołądkowe, przeziębienie, bezsenność, wielu potrzebowało pomocy psychologa. Żeby dostać się do lekarza, nie wystarczy poprosić. - Bolał mnie brzuch. Poprosiłam o widzenie z lekarzem, ale strażnik odmówił. Uznał, że "wyglądam dobrze". Zresztą lekarz w Lesznowoli miał tylko jedno lekarstwo na wszystkie choroby: paracetamol w tabletkach. Można się było pochorować od tego paracetamolu. Raz, kiedy ukruszył mi się ząb, zabrali mnie do dentysty poza ośrodkiem - przypomina sobie Lejla. - W obstawie trzech uzbrojonych policjantów. Jak chciałam pójść tam do toalety, to najpierw jeden poszedł ją sprawdzić. Siedziałam u lekarza, a dwóch zbrojnych pilnowało mnie z obu stron.
Zepsuliście piłeczkę? Zakaz zabawy!
- Jedzenie okropne - Lejla krzywi się na to wspomnienie. - Nawet podczas upałów nie dawali nam wody butelkowanej. Nie wystarczało mydła, papieru toaletowego, naczynia musieliśmy myć szamponem. Poprosiłam mojego chłopaka w Anglii, żeby przysłał mi papier toaletowy. Kiedy narzekaliśmy, personel odpowiadał, że przyjechaliśmy do biednego kraju. Raz w tygodniu mogliśmy wyjść na zakupy, oczywiście w obstawie. Ale jak zdarzyła się ucieczka z ośrodka, to skasowali wyjście dla wszystkich, za karę.
Katalog rozrywek jest bardzo skąpy. W czasie między posiłkami można spać albo oglądać telewizję w świetlicy. Są zagraniczne kanały satelitarne, płyt z filmami brak. - Najbardziej żal mi dzieci - mówi Lejla. - Było ich dziewięcioro, od sześciomiesięcznego berbecia do 16-latka. Wszystkich trzymali razem, bez zajęcia, a przecież dzieci rozpiera energia, chcą się uczyć, o wszystko pytają. Większość personelu nie wykazuje zrozumienia. Raz chłopcy zepsuli piłeczkę pingpongową. Za karę na trzy dni zamknięto świetlicę. Zakaz zabawy. Naczelnik zwołał apel i oznajmił przez tłumacza, że jeśli zdarzy się to jeszcze raz, pozabiera nam pieniądze. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego to robią. Dlaczego traktują mnie i innych uchodźców jak kryminalistów. Czy zrobiłam im albo komukolwiek jakąś krzywdę?
Przez cały czas nie wiedziałam, jaki jest mój stan prawny, dlaczego tu jestem, co ze mną będzie. Przesłuchano mnie pierwszy raz na lotnisku, po przylocie, ale bez tłumacza. Po 40?dniach od zamknięcia w Lesznowoli było drugie przesłuchanie. Trwało godzinę. Tylko ten jeden raz był obecny tłumacz mojego ojczystego języka, farsi, chociaż ciężko mi go było zrozumieć, bo mówił dialektem z afgańskiego pogranicza. Pytano mnie, jakie problemy miałam w Iranie. Chciałam wszystko ze szczegółami odpowiedzieć, ale mi przerwali: "Wystarczy".
Któregoś dnia usłyszałam, że wyjdę na wolność. Tydzień później zapytałam, kiedy wyjdę. Powiedzieli że nie wiedzą: "Może wyjdziesz, może nie...".
Uchodźcom wolno mieć telefon komórkowy, byle bez kamery. Na korytarzu jest też telefon na kartę; Iranka twierdzi, że podsłuchiwany przez strażników. - Miałam numer do prawnika z Fundacji Helsińskiej, zadzwoniłam po pomoc, ale powiedział, że nie wolno mu wejść do ośrodka zamkniętego - mówi Lejla.
Lesznowola jest w lesie
Lejla Naimi zauważa, że cały system w Lesznowoli jest nakierowany na to, żeby uchodźca ciągle się stresował. Brak w nim empatii. Po co pomóc, skoro można nie pomóc? - Kiedy ktoś nie wypełnił jakiegoś polecenia, od razu mówili: "Będziesz deportowany!". Na pytanie o termin zwolnienia: "Możemy cię tu trzymać nawet rok".
Kiedy ktoś odmawiał jedzenia, i tak musiał przyjść do jadalni. Nie wolno wynosić chleba, żeby zjeść później. Przy wyjściu ze stołówki sprawdzali, czy ktoś nie wyniósł widelca. Obszukiwali mnie mężczyźni.
Kiedy Urząd ds. Cudzoziemców uznaje, że zachodzi prawdopodobieństwo, iż wnioskodawca spełnia warunki nadania statusu uchodźcy, nadchodzi upragniony dzień wolności. - Wystawiają cię za bramę, nie mówią nawet, w którą stronę iść - mówi Lejla. - Lesznowola jest w lesie. Na szczęście dzień wcześniej, kiedy już wiedziałam, że jutro wychodzę, spot-kałam Polkę, która mi pomogła.
Po traumie z Lesznowoli Lejla Naimi zdecydowała, że w oczekiwaniu na decyzję o przyznaniu statusu uchodźcy lub pobytu tolerowanego nie zatrzyma się w ośrodku otwartym. - Po tygodniu od wyjścia wciąż mam koszmary - mówi. Po kilku dniach poszukiwań znalazła pokój w Warszawie za 700 zł miesięcznie (tyle zasiłku ma dostać od państwa za zrezygnowanie z mieszkania w darmowym ośrodku). Na wszystko inne brakuje jej pieniędzy. Pytam, czy nie obawia się, że skarga w mediach może jej zaszkodzić. - Nie boję się - mówi bez wahania. - Może dzięki temu coś się zmieni.
Strajk głodowy w sprawie wolności
Tego samego dnia rozmawiam z arabską rodziną, która tak jak Lejla Naimi przed paroma dniami wyszła z ośrodka w Lesznowoli. Matka i dwóch synów w wieku 9 i 16 lat spędzili w zamknięciu siedem miesięcy. Do Polski trafili przez Grecję, z fałszywymi papierami. Próbowali dołączyć do ojca, który starał się o azyl w jednym z krajów skandynawskich. Nie chcą powiedzieć, dlaczego uciekli z ojczyzny; proszą, żeby nie ujawniać ich nazwisk ani narodowości. Nie boją się polskich władz. Boją się tego, co zostawili za sobą.
Pytani o warunki w Lesznowoli potwierdzają to, o czym mówiła dysydentka z Iranu: traktowanie jak kryminalistów, brak wody do picia, niedobre jedzenie ("Specjalność zakładu: chleb z masłem"). Skarżą się, że dostawali wieprzowinę, której muzułmanie nie jedzą.
Godzinę dziennie była "lekcja" z nauczycielem dla wszystkich dzieci bez względu na wiek. - Nie robiliśmy nic. Zupełnie nic - mówi łamanym angielskim nastolatek. Jego młodszy brat zanosi się kaszlem. - Ja grypa. Brat przeziębienie. On budzi się w nocy, krzyczy, tańczy i zasypia - mówi chłopak, sugerując, że braciszkowi pomieszało się w więzieniu w głowie. Matka o smutnych oczach kiwa tylko głową.
Ta rodzina wraz z drugą osadzoną w Lesznowoli przez trzy dni prowadziła strajk głodowy. Czego się domagali? Wolności.
Doczekali się kilka dni temu. Teraz są w ośrodku otwartym. Mówią, że brudno, nie można się doprosić o zmianę pościeli, ale przynajmniej można wyjść na miasto, do sklepu, do meczetu. f
Ze strony internetowej Nadwiślańskiego Oddziału Straży Granicznej
O wszelkich czynnościach, wydanych zarządzeniach oraz przysługujących prawach informuje się cudzoziemca w jego ojczystym języku.
Cudzoziemiec umieszczony w ośrodku [w Lesznowoli] ma zapewnioną stałą opiekę medyczną i wyżywienie uwzględniające wymogi religijne. Posiadanie przedmiotów kultu religijnego i wykonywanie praktyk religijnych jest jednym z podstawowych praw cudzoziemców przebywających w ośrodku. Do najważniejszych obowiązków osób osadzonych należy przestrzeganie regulaminu pobytu w ośrodku i wykonywanie poleceń administracji oraz funkcjonariuszy pełniących służbę.
W trakcie pobytu w Strzeżonym Ośrodku dla Cudzoziemców małoletni cudzoziemcy podlegają obowiązkowi szkolnemu. Zajęcia edukacyjne prowadzone są przez nauczycieli ze Szkoły Podstawowej w Lesznowoli i realizowane są w specjalnie przygotowanej do tego sali dydaktycznej.
Ponadto cudzoziemcy posiadają do dyspozycji sale do gier oraz bibliotekę, z której korzystają zarówno dzieci, jak i dorośli. Dla najmłodszych przygotowana została świetlica wyposażona m.in. w zabawki, gry planszowe, książki, bajki, a także sprzęt elektroniczny (komputer), telewizor oraz filmy na DVD i CD.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz