Dwudziestu jeden Gruzinów (w tym trzy kobiety) ze strzeżonego ośrodka dla cudzoziemców w Białymstoku rozpoczęło strajk głodowy - poinformowały ogólnopolskie media. Zapewne wielu ludziom informacja ta – jak setki innych – gdzieś umknęła w codziennej gonitwie. A jeśli nie, to pewnie wielu z nas wzruszyło ramionami. Ot, nielegalni imigranci nie mieli szczęścia. „Dobrze, że są izolowani, nie stać nas przecież by otwierać się na biedotę z trzeciego świata” – pomyślało wiele osób…
Tyle, że jest w tej informacji coś, co nie daje mi spokoju. Gruzini, którzy wyruszyli na Zachód w poszukiwaniu lepszego życia, skarżą się, że są u nas traktowani jak ludzie drugiej kategorii. Miesiącami przetrzymywani w ośrodku (de facto więzieniu) ze spacerniakiem przypominającym wybieg dla przestępców. Z mocno ograniczonym prawem do opieki zdrowotnej, do tłumacza. Ze świetlicą dla dzieci, akurat zamkniętą na dwa tygodnie z powodu… uszkodzenia przez dziecko zakupionej przez Straż Graniczną zabawki.
Zrozpaczeni, zapomniani przez świat. Zdesperowani na tyle, by podjąć zbiorową głodówkę protestacyjną. Jako pierwszy strajk głodowy podjął jeden z imigrantów, osadzony w strzeżonym ośrodku dla cudzoziemców w Przemyśla. Mężczyzna ten waży dziś 38 kg. Za nim strajk głodowy podjęli imigranci (głównie Gruzini i Czeczeńcy) w trzech innych ośrodkach Straży Granicznej… Naprawdę jest tam tak źle?
Gdy Polacy w latach 80. uciekali z PRL do krajów Europy Zachodniej, mogli liczyć na pomoc, legalną pracę. Mogli urządzić się na Zachodzie lub bez problemu zdobyć wizę i wyjechać do Stanów Zjednoczonych lub Kanady. Taka była życiowa droga wielu naszych rodaków… Dziś niestety nie wykazujemy podobnej solidarności choć politycy chętnie z jednej (prawej) strony deklarują wartości chrześcijańskie, z drugiej (lewej): otwartość, walkę o prawa człowieka i wolności obywatelskie. Słowa, tylko słowa…
Doprawdy trudno wytłumaczyć taką asymetrię w traktowaniu nas trzy dekady temu i traktowaniu przez nas Gruzinów, Czeczeńców dziś. Może w latach 80. kraje zachodnie chętnie udzielały pomocy Polakom, bo uciekaliśmy z „komunistycznego piekła” do „kapitalistycznego raju”, może był w tym jakiś element geopolitycznych szachów, na którym korzystaliśmy? Pewnie tak… Jak jest z Gruzinami?
Kilkanaście dni temu w Gruzji odbyły się wybory parlamentarne. Polski rząd otwarcie wspierał rządzącego tam od prawie dekady Micheila Saakaszwilego – polityka powszechnie chwalonego w świecie zachodnim. Na stronie TVN24 mogliśmy przeczytać o licznych sukcesach kraju, w którym sprawował on niemal niepodzielną władzę. TVN24 przypomniał skuteczną walkę z korupcją i przede wszystkim sukcesy ekonomiczne Gruzji:
* W 2003 r. bezpośrednie inwestycje zagraniczne (FDI) wyniosły 340 mln dol. a w 2007 roku było to już przeszło 2 mld dol;
* Gruzja zajmuje 27. miejsce na świecie w rankingu wolności gospodarczej (2011) i 16. miejsce na świecie w rankingu Banku Światowego („Ease of Doing Business 2011”);
* Liczbę podatków zmniejszono tam z 21 do czterech. Liczbę licencji i pozwoleń zredukowano z 600 do 50. Otwarcie działalności gospodarczej zajmuje kilkanaście-kilkadziesiąt minut („jedno okienko”). Można to zrobić w najbliższym oddziale banku u specjalnego pełnomocnika ministerstwa sprawiedliwości;
* W 2009 roku Saakaszwili przeforsował tam „Akt Wolności Gospodarczej” – zestaw ustaw konstytucyjnych, które gwarantują nieodwracalność fundamentów gruzińskiego modelu ekonomicznego: zwiększanie obciążeń podatkowych tylko w drodze referendum; zamrożenie dotychczasowego spisu wymaganych zezwoleń i koncesji na działalność biznesową; zakaz tworzenia nowych państwowych regulatorów; zakaz państwowej regulacji cen towarów i usług; górny próg wydatków budżetowych na poziomie 30 proc. PKB; zakaz inwestowania państwo w banki komercyjne.
Jednym słowem Saakaszwili, przy pomocy 160 doradców z USA, zrealizował tam program będący mixem pomysłów Leszka Balcerowicza (prywatyzacja), Jarosława Gowina (deregulacja) i Jarosława Kaczyńskiego (walka z korupcją). Efekt? Rewelacyjny wzrost PKB: kolejno od 2002 do 2011 roku: +5.5%, +11.1%, +5.9%, +9.6%, +9.4%, +12.3%, +2.3%, -3.8%, +6.3%, +7.0%. Coraz więcej bogatych przedsiębiorców, pięknych willi i ogrodów, coraz lepsza infrastruktura: świetne drogi, piękne budynki administracji publicznej. Można by pomyśleć – prawdziwy wolnorynkowy raj…
Czemu więc ci cholerni Gruzini uciekają z tego raju? Bo jest niestety i druga strona sukcesu „zielonej wyspy” Kaukazu. To malejące dochody gospodarstw domowych i niskie płace (skutek deregulacji rynku pracy), głodowe emerytury (efekt cięć wydatków publicznych), oficjalnie 16% bezrobocie – w rzeczywistości jeszcze większe (państwo niewiele oferuje bezrobotnym, więc ci się nie rejestrują), exodus ludności (głównie do Rosji i UE), utrudniony dostęp do służby zdrowia (efekt prywatyzacji, wystawiania na aukcje szpitali), niedofinansowane szkolnictwo… Gruzja to także kraj rosnących w olbrzymim tempie nierówności społecznych, współczynnik Giniego obrazujący rozwarstwienie wynosi tam 0,408 (w Polsce 0,325) – jest wyższy niż w jakimkolwiek kraju Europy.
Skutkiem liberalnych reform, będących mixem pomysłów Balcerowicza, Gowina i Gwiazdowskiego, skutkiem rosnących nierówności społecznych są także rosnące problemy społeczne: bieda, wzrastająca przestępczość. Gruzja jest czwartym krajem na świecie, jeśli chodzi o liczbę więźniów na 100 tys. mieszkańców… Czy może więc dziwić, że tydzień przed wyborami, w liczącym 4,5 mln ludzi kraju, 600 tys. osób wzięło udział w demonstracji zjednoczonej opozycji, a jej lider, rosyjski miliarder Iwaniszwili mówił: „To wydaje się niewiarygodne, ale świat zachodni wspiera i będzie wspierał tych, którzy stworzyli ten antyspołeczny system”. Iwaniszwili oczywiście te wybory wygrał…
Taki jest, niestety, społeczny skutek złotych recept, którymi wciąż karmią nas w mediach eksperci od ekonomii z „niezależnych” ośrodków typu Centrum im. Adama Smitha, Instytut Misesa, Forum Obywatelskiego Rozwoju czy Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych… Gruzja pokazuje, jak bezsensowny jest kult PKB i powtarzany non stop dogmat poszerzania wolności gospodarczej, wreszcie jak groźne dla społeczeństwa jest nieustanne ograniczanie roli państwa. Zresztą nie tylko Gruzja. Cała najnowsza historia świata (głównie historia krajów Ameryki Łacińskiej) pokazuje, że ograniczanie wydatków państwa, powoduje większą podatność na kryzys, pogłębianie się różnic majątkowych i masę problemów społecznych… Prędzej czy później prowadzi też do osiągnięcia punktu krytycznego, w którym większość ludzi jest tak zdesperowana, że woli głosować na miliarderów z Kremla (jak na Litwie czy w Gruzji), woli poświęcić wszystko (nawet wolność), byle tylko odzyskać choć minimum bezpieczeństwa socjalnego.
Już w latach 70. Jean Baudrillard pisał, że istotą i warunkiem trwania systemu, który przyniósł dobrobyt krajom Europy Zachodniej, jest równowaga „między koniecznością podtrzymania porządku przywileju i panowania a pewnymi egalitarnymi, demokratycznymi i postępowymi procesami, które system nierówności musi generować w celu zapewnienia sobie przetrwania”… Komunizm upadł, bo był utopią – bez porządku przywileju i panowania system się zdegenerował, ludzie nie mieli motywacji do rozwoju, do tworzenia innowacyjnych rozwiązań… Kapitalizm bez państwa, w wersji libertariańskiej („Korwinowej”), w którą tak wielu ludzi wierzy, jest jeszcze groźniejszą utopią. Przykład Gruzji, krajów Ameryki Łacińskiej lat 70. i 80. a nawet USA pokazuje, że taki kapitalizm uwstecznia demokratyczne procesy, które służą zachowaniu integralności społecznej. Powoduje za to masę problemów takich jak powstawanie miejskich gett, wykluczenie społeczne, bieda i przestępczość.
Można udawać oczywiście, że tych problemów nie ma. Można zamieszkać na strzeżonych osiedlach, przedmieściach miast, nie zapuszczając się w w dzielnice biedy. Można tłumaczyć sobie, że ci, którzy sobie nie radzą, którzy grzebią po śmietnikach lub umierają na ulicach, są po prostu życiowymi nieudacznikami… Ale czy naprawdę o taki „raj wolności gospodarczej” i taki „wzrost” jak w Gruzji nam chodzi?
No dobra, by tę przydługą myśl zakończyć pozytywnym akcentem, dodajmy, że nie wszystkie kraje postkomunistyczne poszły tą drogą, co Gruzja i częściowo Polska. W minioną niedzielę odbyły się wybory w Czarnogórze. Czarnogóra to swoisty fenomen, PKB na głowę mieszkańca jest prawie dwa razy niższe niż w Polsce, lecz przeciętnemu mieszkańcowi żyje się… lepiej niż u nas. Nie, nie tylko ze względu na krajobrazy i pogodę Głównie dlatego, że tam wszyscy korzystają na transformacji – bezrobocie jest niższe, i rozwarstwienie społeczne niższe nawet niż w krajach skandynawskich. W 2003 r. współczynnik Giniego był tam na poziomie 0,3, siedem lat później – już 0,243 (jeden z najniższych na świecie)… Dlatego też, przy kilkuprocentowym wzroście PKB, ludzie odczuwają poprawę poziomu życia, jakby ten wzrost był co najmniej kilkunastoprocentowy. I dlatego ósme z rzędu (!) zwycięstwo odnieśli w Czarnogórze socjaliści, zdobywając aż 46% głosów (tylko 20-procentowe poparcie dla największej, liberalnej partii opozycyjnej).
W Polsce współczynnik Giniego w 2011 r. to 0,325 (0,311 rok wcześniej). To jest odpowiedź na pytanie, czemu maleją notowanie PO i czemu przy minimalnym wzroście PKB w stosunku do 2010 roku, rośnie bezrobocie i wielu ludzi ma wrażenie, że żyje się coraz gorzej. To jest też odpowiedź na pytanie, czemu my, Polacy – podobnie jak Gruzini – wciąż ruszamy na Zachód w poszukiwaniu lepszego życia…
http://blogi.newsweek.pl/Tekst/spoleczenstwo/650182,uchodzcy-z-raju.html
"To malejące dochody gospodarstw domowych"- szkoda ze nie podano źródła.
OdpowiedzUsuńja znalazlem to:
Average Monthly Incomes per Household
2005 - 346.7
2006 - 385.3
2007 - 422.5
2008 - 540.3
2009 - 569.2
2010 - 651.2
2011 - 705.9
www.geostat.ge