sobota, 2 marca 2013

Po zabójstwie Joli Brzeskiej - wspomnienie przyjaciółki


 
Dziś mija druga rocznica śmierci Joli. Przez pierwszy rok niemal każdej nocy chwilę po zaśnięciu budził mnie obraz płomieni, zza których prześwitywała twarz Joli. Jej przerażone oczy i nieme usta otworzone do krzyku. Zrywałam się z łóżka, boso biegałam po lodowatej podłodze, paliłam papierosa za papierosem. W tej wizji Jola stała wśród ognia, a przecież leżała twarzą do ziemi, tak jak ją cisnęli na stertę patyków. Wiedziałam, że to tylko wytwór mojej wyobraźni. Kładłam się więc do łóżka, chwilę czytałam, gasiłam światło i kiedy już zasypiałam, znowu wyrzucały mnie spod kołdry płomienie.

Od stycznia ubiegłego roku, od Jej pogrzebu, ogień już mnie nie prześladuje. Jakby zniknął wraz z jej spopielonymi szczątkami pod ziemią w Antoninowie. Na ten pogrzeb czekaliśmy prawie rok. Jola, częściowo zwęglona, w lodówce Zakładu Medycyny Sądowej, z przyczepioną do nogi karteczką NN. A przecież już w pierwszym tygodniu po śmierci została zidentyfikowana. Jakby nie dość, że spalili, to jeszcze celowo usiłowali obedrzeć z osobowości i godności.


Pożegnaliśmy ją z szacunkiem. Młodzi ludzie, dla których stała się bohaterką, ikoną walki o prawa człowieka, tłumnie stawili się na marszu milczenia, potem na mszy na Chełmskiej, a na cmentarzu wysłali do nieba mnóstwo lampionów. Wydawało mi się, że jakiś etap tego horroru został zamknięty. A to było tylko przejście na level 2.
 

Jeszcze nie zdążyły zwiędnąć wieńce na grobie Joli, jak w półśnie znowu zobaczyłam Jej twarz. Już nie było ognia. Siedziała jak zawsze wyprostowana, z głową lekko cofniętą do tyłu i z takim wyrazem twarzy, jakiego nigdy u Niej nie widziałam. Wiele razy obserwowałam Ją na salach sądowych i zawsze z zazdrością patrzyłam na dumną postawę. Czasem pochwyciłam Jej wzrok, kiedy niechcący spoglądała na naszych przeciwników procesowych. Zwykle tego unikała. Wolała ich traktować jak powietrze. Morowe. A jeśli patrzyła, to śmiało, trochę z góry i tylko ci, którzy Ją bardzo dobrze znali, mogli dostrzec w tym wzroku pogardę. Była kobietą kulturalną i głęboko skrywała tak niskie uczucia.
 

Od roku wyrywa mnie z półsnu to spojrzenie zza progresywnych okularów, a po plecach chodzą mi ciarki. Długo nie mogłam zrozumieć, co w nim jest. Pogarda? Nie. To raczej obrzydzenie. Do oprawców? Do tego cyrku dochodzeniowego? Biegam po lodowatej podłodze, palę papierosa za papierosem i zastanawiam się, co u mnie mogłoby wywołać podobne zniesmaczenie. Chyba tylko jakieś robactwo obłe wijące się w gównie. W mojej wizji widzę popiersie Joli, ramiona i głowę. Plastikowe kajdanki na rękach są już poza kadrem, ale wiem, że jest unieruchomiona. Próbuje odsunąć się od tych glist, których ja nie widzę. I szlag mnie trafia. Czy się jakoś broniła? Próbowała kopnąć w te bezużyteczne jaja? Strzelić z główki i zmiażdżyć nos? Co mówiła, jak Ją dotykali? Jak śmieli!!!
 

Trzy dni temu ujawniono wyniki ekspertyzy Instytutu Sehna. Nie popełniła samobójstwa, co mokotowska prokuratura wespół z policją usiłowały nam wcisnąć przez pierwsze pół roku zacierania śladów morderstwa. Kolejny etap za nami, Jolu. Przechodzę na level 3.

Ewa Andruszkiewicz

1 komentarz:

  1. Dla mnie moja mama była przede wszystkim babcią Misia. Baba, jak on mówił. Jedno z pierwszych słów, jakie nauczył sie wymawiac to było właśnie "baba". I moja mama nigdy nei chciała, by Misiek mówił inaczej, nie "babcia", nie "babunia", bo to z kolei zarezerwowane jest dla mojej babci, ale wlasnie została "babą".
    Kim była dla mojego syna? Nie tylko zwykłą babcia. Z perspektywy czasu oglądając zdjęcia widze, że to nie ja uczyłam go chodzic, to nie ja uczyłam go jeździc rowerem, to nie ja uczyłam go pływac. Szczególnie to ostatnie mnie zadziwia, bo moja mama nie umiała pływać.
    Misiek chodził z moja mamą na zajęcia do Zamku Królewskiego, zabierała go na Noc Muzeów, na Festiwale Nauki. Poświęcała mu wiele czasu i zawsze akceptowała jego innośc. Pamietam, że po wyjściu z domu zawsze pytała go co on chce robić, starała sie nie narzucac swojej woli, a pytać czy chce iśc na plac zabaw czy do parku czy jeszcze gdzie indziej.
    Mam wiele zdjęć Misia z moją mamą. Pamiętam odwiedziny rodziców rano w szpitalu, gdy się Mis urodził i potem radośc mamy, gdy Miś przyjeżdżał do nich, a potem po śmierci ojca, tylko do niej. Zawsze miał u niej swoje rzeczy, zabawki i piżamkę.
    Do dzis nie mam odwagi powiedzieć Misiowi, że nigdy wiecej nei zobaczy swojej baby, choć jeździmy razem na cmentarz. Jestem tchórzem....

    OdpowiedzUsuń