czwartek, 12 stycznia 2012

Jeszcze raz o akcji policyjnej


Niedzielny wieczór w Syrenie przebiegał spokojnie. Jak zwykle jednak wewnątrz sporo ludzi, różnych inicjatyw, ruch. Są jeszcze u nas goście pozostali po Woku, czyli cotygodniowych wegetariańskich obiadach, które organizujemy dla wszystkich chętnych za "co łaska". Trwa pokaz filmów białoruskiego aktywisty, prowadzi on w Mińsku bibliotekę wolnościową. Opowiada o problemach inicjatyw oddolnych w realiach dyktatury.


Na sali wśród gości studenci i artyści z Białorusi. Zatrzymała się u nas również bezdomna starsza kobieta, która ostatnio została eksmitowana z pustostanu, który udało jej się zeskłotować. Ktoś zadzwonił do nas, że jest eksmisja. Kobieta stoi na ulicy ze swoimi rzeczami. Jedyne miejsce do którego chciała jechać to ciemna betonowa wnęka w której rurociąg wchodzi w nasyp, gdzieś na Żeraniu. Zostanie więc u nas dopóki nie zorganizujemy jej czegoś lepszego. Na czwartym piętrze, jak co dzień dzieci z sąsiedztwa, które we własnych domach nie mają szczęścia doświadczyć uwagi i poświęcenia. Odrabiają z kimś lekcje.
Niespodziewanie ktoś strasznie wali w drzwi wejściowe. Drzwi zabytkowe i mocno już nadżarte zębem czasu i ręką dewelopera, który robił wszystko, by kamienica popadła w ruinę. Drzwi zazwyczaj otwarte w trakcie spotkań, pokazów, czy aktywności Warszawskiej Kooperatywy Spożywczej. Nawet, jeżeli są zamknięte wystarczy zapukać - przy bramie jest też dzwonek. Wszyscy zainteresowani jakoś bez trudu znajdują sposób, by normalnie wejść do środka. Dom jest otwarty, to nie twierdza.  
Nie dla wszystkich jednak jest to oczywiste. Walenie nabiera na sile. Zbiegam na dół klatką schodową i, gdy jestem na dole widzę policjanta "z kopa" wywarzającego nasze drzwi (sierż. Kamil Obydź 912982). Niestety nie zdążyłem mu otworzyć, zniszczył je. Policjanci biegną w moim kierunku po schodach. Zdezorientowany, pytam co się dzieje i na jakiej podstawie wkraczają na prywatny teren. W odpowiedzi jakiś facet, prawdopodobnie policjant, ale bez munduru chwyta mnie za fraki, ciska o ścianę i uderza w twarz. Z ręki wyrywa mi komórkę. Policjanci biegają i wrzeszczą, nie bardzo wiadomo o co chodzi. W sali obok przerwana projekcja filmu, ludzie przerażeni wychodzą na korytarz. Koleś w cywilu rozstawił swoich ziomków i ze zwycięską miną każe pędzić całe to bydło do jednego pomieszczenia. Na górze policjanci ochoczymi okrzykami zapraszają pozostałe osoby do schodzenia na dół. Kolega na górze został zwyzywany i uderzony, bo wpadł do jego pokoju wściekły pies (sierż. Kamil Obydź 912982). Goście, którzy przyszli na projekcje filmów są oburzeni. Nikt nie wie, co się dzieje. Słyszę, że jeden z Białorusinów wyskoczył przez okno. No tak, po prostu ma duże doświadczenie z KGB, które przecież lubi takie metody. Nasi nie gorsi, wyglądają tak samo, przywołali u niego najgorsze traumy. Nikt nic nie wie. Policja zgromadziła wszystkich w jednym pomieszczeniu, zbiera dowody osobiste. Nie odpowiadają na pytania o przyczynę interwencji, dowódca wyparował, podwładni są wściekli.
Jak wściekłe psy, które musiały się na czymś wyżyć, nie ważne na czym i nie waźne dlaczego. Tak wyglądała interwencja policji. Sami nie wiedzieli co tu robią, po ulotnieniu się dowodzącego na szybko wymyślają jakieś wyssane z palca powody. Zostali sami w tej absurdalnej sytuacji. Padają podpowiedzi przez radio. Pytają, czy mamy puszki. Jakie puszki? Na twarzy biednego policjanta maluje się pustka. Dramat, on naprawdę nie wie o jakie puszki chodzi. Rozkazali zapytać o puszki przez radio. Wykonał polecenie (post. Łukasz Żurawicz 912189). Trzymają nas półtorej godziny. Z czasem atmosfera się zmienia. Gdy nie ma tajemniczego dowódcy rozdającego strzykawki z adrenaliną, impet słabnie. Spisują numer naszych rowerów, ale tylko kilku. Nadchodzą nowe wersje powodu tego najścia tak, jakby ktoś strzelał na chybił trafił. Najpierw puszki spadają z dachu i raczej są po piwie, potem "puszki są rozrywane" - tym razem te z Wielkiej Orkiestry Owsiaka. Tak, jeszcze raz zadzwoni do dowódcy (aspiranta Aleksandra Boraka). Ostatecznie stanęło na tym, że ktoś kradnie pieniądze Świątecznej Orkiestrze i że to tu, melduje (sierżant Waldemar Dyćkowski 912051). Puszek nie znaleziono.
Czy to, że u nas nie pobiera się opłat za udostępnianie przestrzeni, ,albo że nie pobieramy dotacji od miasta, czy też nie mamy hierarchicznej struktury szefów i prezesów, kredytów i wspaniałych wizji kariery zawodowej, czy może to, że nie podzielamy z władzą wizji zysku, jako najwyższego dobra - czy to pozwala wykopać nam bezkarnie drzwi, bezimienną ręką bić i poniżać, jak gorszy gatunek człowieka?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz